„Sprawy, Na które przyszedł czas”

„Sprawy, Na które przyszedł czas” , to opowieść o związku Alice i Richarda. Z pozoru udanym i satysfakcjonującym. Para wykształconych, dobrze sytuowanych, współczesnych Prażan, będących rodzicami dwójki zdrowych, zwyczajnych dzieci. Autorka, przybliżając nam rodzinną codzienność, na jej tle uwidacznia niedopasowanie małżonków, ich biegunowo różne zapatrywania na wychowanie dzieci a przede wszystkim bezmiar opuszczenia i niezrozumienia, będący udziałem każdego z bohaterów.


Alice i Richarda różni właściwie wszystko. Ona, twórcza, gotowa dawać opiekować się, wpatrywać i wsłuchiwać w potrzeby i problemy bliskich.
On Skupiony na sobie, zorientowany jedynie na celu, budujący swoją wartość na tym, jak postrzegają go inni. Dba wyłącznie o własne pragnienia, swoją wygodę i prestiż.
Kiedy ona z każdym dniem bardziej rezygnuje z siebie, angażując całą energię i czas w zajmowanie się domem, opiekę nad dziećmi i chciwe połykanie, okruchów uwagi skąpo rzucanych przez męża. On buduje swoje narcystyczne ego, patrząc z góry na współpracowników, żonę, a nawet własne dzieci.
Ona, jako matka, jest ciepła, troskliwa, rozumiejąca, że nauka to proces wymagający wspierania dziecka.
On Jako ojciec, zawsze niedostępny, zniecierpliwiony, jak gdyby rodzicielstwo, było nie mającą końca stratą czasu.
Alice Jako człowiek ma głęboki wgląd w siebie, pasje, będące dla niej źródłem poczucia wewnętrznej harmonii i spełnienia.
Richard powierzchowny i próżny, bezustannie porównujący siebie, własną żonę i dzieci z innymi.

Przez cały czas lektury zastanawiałam się, jak to możliwe, że kobieta tak wrażliwa, pozostająca w ciągłym kontakcie ze sobą i obdarzona tak niesamowitą empatią oraz intuicją, wchodzi w związek z mężczyzną, tak egocentrycznym, że absolutnie nigdy nie będzie dla niego najważniejsza, ba, nie będzie nawet ważna. Co sprawia, że skoro całą codzienność i tak ogarnia sama, po prostu nie próbuje mimo szans zbudować szczęścia z kimś innym. Tak bardzo go kocha? Czy jednak tak mało kocha siebie? Nie jest przecież bezwolną i bezradną głupiutką lalą, nie mogącą zrobić kroku bez męskiego ramienia. Jest praktyczna i zaradna, świetnie zorganizowana i przewidująca. O co więc chodzi? Forma książki, po części daje nam odpowiedź.

Petra Soukupova w oszczędnym, niemal sprawozdawczym języku zamyka natłok zdarzeń, obowiązków i problemów, przed jakimi Alice staje każdego dnia. Widzimy wyraźnie, że absolutnie każdy musi rozwiązać sprawnie, i to rozwiązać w pojedynkę, ponieważ nawet jeśli zwróci się do męża, otrzyma zamiast wsparcia, krytykę i uszczypliwości. Zatem, nie dziwi mnie już, iż w całym tym chaosie i przygnębieniu, nie ma szans docenić siebie i zauważyć, jak wartościową jest osobą. Przez cały czas zaabsorbowana mężem i dziećmi, przytłoczona przez niekończącą się listę pretensji i wymagań, próbuje resztką sił zaczerpnąć oddech, wyrywając podstępnie chwilę samotności podczas spaceru.
Tak strasznie jest mi jej żal. Tak bardzo chciałabym żeby finalnie mąż ją zauważył i docenił. Niestety, Rychard docenia tylko siebie i zauważa inne, młodsze i zgrabniejsze kobiety. Jest tak cyniczny i wyrachowany, że nawet w przynosząc córce wymarzonego psa,, ma w tym swój motyw i ukryty cel.

Kolokwialna narracja, sprawia, że historię czyta się lekko. Jednak mistrzowskie opisy emocji, sprawiają, że przyjmuje się ją bardzo ciężko. Tym bardziej, wiedząc, że związki z tak ogromną dysproporcją zaangażowania, uwagi i uczuć, nie wpisują się jedynie w fikcję literacką.

Na długie jesienne wieczory polecam powieść soukupovej z czystym sumieniem i ciężkim sercem.