Vigdis Hjorth – „Wbrew Regułom”

Przeczytałam z przyjemnością. Skończyłam z żalem. Po opowieściach tego typu, na ogół nie spodziewam się zbyt wiele. Zakładając, że to lekka, optymistyczna, i łatwo-przyswajalna „literaturka” dla znudzonych gospodyń domowych. Toteż ochoczo przyznaję, że książka Vigdis Hjorth, pozytywnie mnie zaskoczyła. I to na każdej płaszczyźnie.

Louise Profesorka literatury, mieszkanka Oslo, zakotwiczona na dobre w inteligenckich kręgach kulturowych, Nieco zmanierowana, znużona konwenansami i rodzicielstwem, gotowa na nowe życiowe rozdania..

Truls Sprzedawca samochodów z prowincjonalnego miasteczka, przywiązany do typowych dla własnego środowiska obyczajów, wartości i nawyków. Oboje doskonale rozumieją następstwa różnic w swoich statusach społecznych. Oboje świadomi wzajemnej ciekawości i niemal magnetycznego przyciągania.

Pierwsze pozytywne zaskoczenie to fakt, że autorka nie stawia na rozdźwięk między Bohaterami, a pokazuje jak dzięki wzajemnej fascynacji powoli uczą się siebie i szukają tego co ewentualnie mogło by być dla nich wspólne. Sami bohaterowie nie są w żadnym wypadku przerysowani. Chociaż louise swoje doświadczenia konfrontuje z licznymi przeczytanymi książkami, a Truls nie przeczytał ani jednej. Nie nakreśla portretów afektowanej wykładowczyni i skupionego na momentach obrotowych silników prostaka. Przedstawia nam dwoje ludzi, niosących bagaże rozmaitych doświadczeń z poprzednich związków, dążących do stworzenia nowego, opartego na bliskości, szczerości i otwartości na to drugie.

Kolejną miłą niespodziankę stanowi bardzo umiejętnie zniuansowany i dość rozbudowany obraz znajomych Louise i trulsa. Pierwsi to pozornie pozbawieni uprzedzeń naukowcy, cechujący się liberalnym podejściem do wszystkiego co inne oraz nowe i wręcz groteskowo poprawni politycznie. Przyjaciele i krewni Trulsa to w większości mieszkańcy jego rodzinnego miasteczka, wykonujący proste, za to przydatne prace, są sumienni , zaradni oraz bezpretensjonalni, dbający o swoje obejścia i troszczący się o dzieci. Świadomi swojej pozycji nie skupiają się na tanich prowokacjach i pustych gestach. Wiedzą co wypada, a solidność i pracowitość są dla nich gwarantem dobrego życia.

Najmocniejszą stroną książki jest bardzo subtelny opis, rodzącej się między Louise i trulsem więzi. Zbliżenia są satysfakcjonujące jednak prawdziwa bliskość rodzi się w umysłach i duszach bohaterów. W tym, że tak bardzo starają się, nie zranić i nie zawieźć siebie nawzajem. W tym, że wypatrują zbieżnych upodobań, że dużo ze sobą rozmawiają i ciągle o sobie myślą. Że gotowi są oddawać się rozrywkom ważnym i miłym dla tego drugiego. Że są w stanie naprawdę sporo poświęcić, by dać szansę zacieśniającej się relacji.

Na pozytywną ocenę zasługuje też język, jakim posługuje się Hjorth. Dialogi są bardzo naturalne, wewnętrzne monologi swobodne i klarowne. Wyszukany język Louise, różni się konsekwentnie od momentami niemal slangowej mowy Trulsa. Wciągając się w lekturę łatwo polubić oboje bohaterów i zacząć kibicować ich skomplikowanej relacji. Jestem przekonana, że bez względu na to, czy zakończenie okaże się satysfakcjonujące, warto poznać ich historię.