Zobaczyć Zorzę!

Dobrego złe początki

Na lotnisku w Pyrzowicach cisza jak makiem zasiał . Wszyscy podróżni na lot do Warszawy już odprawieni. Tylko my jak dwie sierotki ciągle czekamy na Asystę. Kiedy do planowego zamknięcia gate’ów pozostaje minuta, Moja cierpliwość się kończy. Podchodzę do stanowiska Lotu i pytam czy asysta w końcu się zjawi, czy mamy się sami odprawić. Kobieta w boksie odpowiada mi z mega protekcjonalnym uśmiechem, że bez nas nie polecą. A ja już rozumiem że nasz samolocik jest po prostu opóźniony.

Po jakimś kwadransie Panowie asystenci się zjawiają i idziemy się prześwietlić .Po dopełnieniu wszelkich formalności, mili panowie informują nas że przyjdą za jakieś 20 min. i nawet jak byśmy wcześniej słyszeli samolot to nic bo on dopiero przyleci. Super. Tak czekając podsycam w sobie niepokój, że z Powodu mgły spowijającej stolycę przyjdzie nam zwiedzać np. łódź czy inny piękny zakątek naszego kraju, a wtedy resztę połączeń diabli wezmą. Po mniej więcej pół godzinie Puszczają mi nerwy. Zaczynam syczeć przekleństwa i pretensje, że gdybyśmy polecieli do Wawy poprzedniego dnia itd. Prosto w ucho bogu ducha winnego Piotra. Moją Tyradę przerywa przybycie naszych asystentów, którzy towarzyszą nam w krótkiej przejażdżce autobusem do samolotu.

Okazał się nim być turbośmigłowy ATR wyposażony w pokryte skajem foteliki , trzęsący się i hałasujący jak stara pralka wiatka. Na pokładzie było tak gorąco i tłoczno, że pierwszy raz w życiu podczas lotu czułam się niekomfortowo. Żeby nie było, że tylko narzekam to dodam, iż mile zaskoczył nas fakt, że otrzymaliśmy instrukcje w alfabecie brajla. Dolecieliśmy tym Grzmotem do Warszawy z 40 minutowym opóźnieniem. Widać dla załóg Eurolotu stały się one normą gdyż nikt nawet nie wybąkał słowa wyjaśnień czy przeprosin. Po wylądowaniu byłam ogromnie rozczarowana, że pasażerowie nie klaszczą, jak to podobno zwykle ma miejsce w samolotach tej linii, bo chętnie bym się do nich przyłączyła, głównie z poczucia ulgi i bezbrzeżnej radości że to co najgorsze mam już za sobą.

Na Okęciu otrzymujemy najlepszą asystę jaką kiedykolwiek mieliśmy. Panowie byli punktualni, inteligentni dowcipni a przede wszystkim świetnie wykwalifikowani, byli super zaradni i mega chętni do niesienia pomocy. Nasze torbiszcza pokazane na zdjęciach odnaleźli w sekundę. Przychodzili dokładnie po takim czasie na jaki się z nami umawiali a nawet załatwili nam obsługę kelnerską w samych swoich gdzie normalnie jej nie ma. po prostu najwyższe wyrazy uznania.

Po odprawieniu się przy stanowisku Finnair’a Wraz z naszymi doskonałymi przewodnikami udaliśmy się do Embrayera 170, który miał nas zabrać do Helsinek. Po zamknięciu drzwi samolotu nagle zapadła cisza i ciemność. Pani pilot poinformowała nas, że mieli krótki black out i muszą na nowo wprowadzić dane do komputerów. Stolicę opuściliśmy z siedmiominutowym opóźnieniem w trakcie podróży nie spotkała nas żadna niespodzianka i u celu byliśmy o czasie.

Na Vantaa było tego popołudnia mnóstwo ludzi. Gdyż w południowej Finlandii rozpoczęły się zimowe ferie. Nasz asystent niemało się natrudził żeby przedrzeć się z nami do gate-u na lot do Rovaniemi. Na szczęście nie musieliśmy się martwić o bagaże bo podróż kontynuowaliśmy tą samą linią. Gdyby nie to, pewnie byśmy nie zdążyli.

Lot a 320 trwał nieco ponad godzinę Pani pilot wznoszenie ćwiczyła chyba na lotniskowcach. Lądowanie zresztą też. Za oknem rozpościerał się nieziemski widok. Podświetlone na pomarańczowo przez zachodzące słońce chmury pod nami a nad nami fioletowa kopuła nieba. około 17:20 lądujemy z kosmiczną prędkością w stolicy Laponii.

Witaj Laponio

W Hali bagażowej Wita nas Pan Marek Koźmic Właściciel Firmy nord i organizator naszego pobytu w Krainie śniegu i reniferów. Po Wstępnym zapoznaniu się i załadowaniu naszych Toreb do busa podjeżdżamy do wioski świętego mikołaja by odebrać stamtąd pozostałych dwoje uczestników wycieczki, którzy przybyli do Laponii trzy dni wcześniej. Przez chwilę , jaką spędziliśmy na dworze wydaje się nam że jest tam lekki mróz z pewnością nie taki jakiego się spodziewaliśmy. Nasze przypuszczenia potwierdzają się, kiedy zatrzymujemy się w miasteczku Kemijarvi na Wspaniałą kolację. Pierwsze danie stanowiła zupa ze smardzów o konsystencji kremu z chrupiącymi grzankami. Drugie danie w moim wypadku rozpieszczało podniebienie pieczonymi ziemniaczkami i cudownie miękkim stekiem z renifera. Moje kubki smakowe zaśpiewały jednym głosem witaj przepyszna Laponio! Poznajemy tam Julię przesympatyczną kelnerkę, która postanowiła przenieść się w nieco cieplejsze strony i do Kemijarvi sprowadziła się z Murmańska.

Opuszczamy Rozświetlone miasteczko i kontynuujemy naszą podróż po części zwykłą drogą po części jedyną oficjalną w Laponii drogą przez zamarznięte jezioro. W trakcie podróży zaskakuje nas fakt, iż przemieszczamy się z bardzo dużą prędkością. Pytamy więc jak to się ma do przepisów, których w Południowej i środkowej Finlandii przestrzega się z niewiarygodną sumiennością. Otrzymaliśmy odpowiedź, iż odległości są tutaj tak wielkie a ruch tak mały, że jeżdżenie z prędkością 100km/H jest po prostu koniecznością. Przykładowo jeśli po Podstawowe produkty trzeba jechać do miasta 40 km i tyle samo z powrotem, to nikt nie będzie spędzał dwóch godzin na wyprawie po mleko. Pytamy o ewentualne zagrożenia jakie niesie taka jazda dowiadujemy się, że naprawdę bardzo niebezpieczne są zderzenia z łosiem. Gdyż auto podcina jego cienkie i długie nogi a cały ogromny tułów zwierzęcia. z impetem wpada do środka Miażdżąc wszystko wewnątrz.


Zdjęcie naszego domku

po oddaleniu się od Rovaniemi o 120km.docieramy do Suomu czyli Celu naszej podróży. Liczy ono sobie 12 stałych mieszkańców których sadyby są oddalone od siebie nierzadko o kilka kilometrów. Taka forma sąsiedztwa przemawia do mnie jak mało która. Domek u progu którego stajemy jest Cały drewniany, cały zielony, i cały otoczony śniegiem. Po wejściu do środka mile zaskakują nas dwie rzeczy: Po pierwsze, Wykończenie domku w całości drewniane, Zdrowe, ciepłe i bardzo typowe dla Finlandii. Po drugie świetne wyposażenie.. elektryczna suszarka do odzieży, pralka, zmywarka, ale także ściereczki do wszystkich możliwych powierzchni, szczoteczki do ubrań i butów.. Parokrotnie zdarzało się nam wynajmować w Polsce domek na wakacje, Po tym jak zastawaliśmy tam zwykle jakiś osmalony rondel po wyszczerbiane kubki każdy z innej parafii i nagrzewającą się godzinami jedno palnikową kuchenkę. Tutejsze kubki i talerze Marimekko, Kuchenka z płytą i piekarnikiem oraz ekspres do kawy, zrobiły na nas bardzo miłe wrażenie. Aż wierzyć się nie chciało, że ktoś przyjeżdża tu tylko na czas urlopu.


Sypialnia w domku a przez okno widać, że śnieg sięga powyżej parapetów!

W czasie kiedy rozpakowywaliśmy Bagaże, i rozglądaliśmy się po domku Nagrzewała się nam sauna. Tak więc po wygrzaniu się w niej i towarzyszących temu wieczornych rytuałach Zapadliśmy w regenerujący sen pośród cichej głębokiej lapońskiej nocy.

Lapońskie Renifery


Renifery w zaprzęgu

Nazajutrz przywitał nas pochmurny poranek z lekkim mrozem i pruszącym śniegiem. Po obfitym śniadanku, ogarnięciu domku i siebie samych spotykamy się z Panem Markiem i zmierzamy spacerkiem na miejsce rozpoczęcia naszej przejażdżki zaprzężonymi w renifery saniami.

Wyobrażaliśmy sobie te zwierzęta jako niewiele mniejsze od koni a okazały się być tylko niewiele większe od psa rasy dog. (Telewizja jednak kłamie.)Za to sanie rozmiarem zdecydowanie przerosły nasze oczekiwania. Były one tak duże, że Piotr mógł się w nich położyć jak w sporej wannie. Zadziwiła nas bardzo siła reniferów gdyż w pojedynkę potrafią one ciągnąć ciężkie drewniane sanie z dwiema osobami na „pokładzie”. Te którymi my mieliśmy przyjemność podróżować były zrobione ze spojonych ze sobą bez użycia gwoździ długich drewnianych desek i określane są przez miejscowych jako syberyjskie. Przykryte są reniferowymi niewyprawionymi skórami, zaimpregnowanymi od spodu swoim własnym tłuszczem.. Siedzi się na nich miękko i wygodnie, nie przenika przez nie ani chłód ani wilgoć.


Renifery w zaprzęgu - Inne ujęcie

Zaskoczył nas ogromnie fakt, iż w typowo lapońskich saniach można być ciągniętym przez reny również w lecie, gdyż mają one kształt płytkiej łódki z płaskim dnem dzięki podmokłemu podłożu porośniętemu gęstym mchem, sunie się w nich gładko jak po śniegu. Jazda przez pogrążony w niedającej się opisać ciszy las pyszniący się otulonymi nieskazitelnie białym śniegiem choinkami, na zawsze pozostawi w mojej pamięci niezatarte wrażenie, Cudu, jakim jest bezpośrednie obcowanie z majestatyczną północną przyrodą.

Po skończonej jeździe mieliśmy okazję porozmawiać z Hodowczynią Reniferów Mią Lapalainen. Swoją drogą zabawnie mieszkać w Laponii i Nosić nazwisko Lapońska. Mia Jak na osobę mającą z renami do czynienia na co dzień posiadała na ich temat nieprzebraną wiedzę, którą chętnie się z nami dzieliła. Na wstępie zadała kłam przekonaniu jakoby renifery były nieme. Wydają one dźwięki przypominające postękiwanie, westchnienia czy ciche pomruki, jednak zdarza się to wyłącznie podczas okresów godowych. Na pytanie na ile dziko żyją odpowiada, że w lecie właściwie zupełnie dziko wędrują tu i tam pasą się mchem chrobotkiem reniferowym i listkami brzozy, a na zimę trzyma je w granicach swojego gospodarstwa i wtedy żywią się mchem wygrzebywanym z pod śniegu i specjalnie przeznaczoną dla nich paszą. Spęd i liczenie renów odbywa się jesienią wtedy też maluchy podążające za matkami są przez hodowców identyfikowane jako przynależne do posiadanych przez nich stad i znaczone tatuażem wewnątrz ucha. Jak udaje się hodowcom i ich pomocnikom zagonić z tak bezkresnych obszarów półdzikie zwierzęta w jedno miejsce pozostaje dla mnie zagadką z pogranicza logistyki i magii.

Dowiadujemy się też, że zgodnie z prawem, na jedną osobę zamieszkującą w gospodarstwie może przypadać 1000 renów oraz że pytanie hodowcy o liczbę posiadanych zwierząt jest takim samym nietaktem jak pytanie o ilość gotówki w portfelu. Pytamy jak renifery mimo stosunkowo krótkich raciczek radzą sobie w głębokim śniegu i czy nie marzną od zmrożonego podłoża? Okazuje się że ich kopytka są na końcach rozszczepione na dwie części i to pozwala im się nie zapadać. nie marzną natomiast gdyż dolna część racic ma temperaturę zaledwie około 14c więc i chłód nie jest przez nie tak dotkliwie odczuwany.

Mia sporo opowiada o stratach w liczebności posiadanych sztuk, jakie czynią naturalni wrogowie renów czyli niedźwiedzie, wilki i złote orły. Zaskoczył nas fakt iż ciężarna wadera zabija reny niejako na zapas i z pomocą swojej watahy potrafi w ciągu jednej nocy zgładzić od kilkunastu do nawet dwudziestu sztuk. Zdobyte w ten sposób mięso z pomocą pobratymców zakopuje w pobliżu swojej jamy po to aby zaraz po narodzeniu młodych wilczków nie musiała opuszczać ich na zbyt długi czas i oddalać się od nich by polować. Złoty orzeł natomiast Spada na ofiarę niczym grom z jasnego nieba. Pazurami orze w jej ciele głębokie rany jednocześnie wprowadzając w nie bakterie które błyskawicznie zatruwają krew zwierzęcia i Wkrótce rozstaje się ono z życiem. Takaż to zadziwiająca i surowa natura.

Duchy Północy

Żegnamy żywą skarbnicę wiedzy o reniferach, dotykamy na pożegnanie ich miękkich i gęstych sierści i udajemy się na spotkanie z najprawdziwszym Lapońskim szamanem. Spotkanie owo miało miejsce w tzw. grilchatce, składającej się z jednego pomieszczenia wyposażonego w palenisko z otwartym ogniem po środku, ławki pod ściankami i komin. Służą one do pieczenia kiełbasek czy ryb na wolnym ogniu. co jest wielką namiętnością Finów, Mimo iż w Fińskiej kiełbasie jest tyle mięsa, że kiedy chcieli ją sprzedawać we Francji kontrahent stwierdził, że wreszcie znaleźli kiełbasę, którą mogą oferować wegetarianom. Tyle dygresji. Chatki te mają naprawdę spore wzięcie ponieważ pogoda na grilowanie na dworze dopisuje niestety tylko przez krótki czas.

Zasiedliśmy więc i oczekiwaliśmy w napięciu na to co nastąpi. Po chwili do pomieszczenia wszedł mężczyzna ubrany w reniferowe skóry, z twarzą zakrytą lisim pyskiem. Po przywitaniu się z nami zapowiedział, że dzięki praktykom szamańskim, oznaczeniu naszych uszu tatuażem i nadaniu nam reniferowych imion, przemieni nasze dusze tak abyśmy po śmierci mogli wrócić jako reny w poczet jego szamańskiego stada. Po dotknięciu naszych uszu i zawieszeniu nam na szyjach deseczek z imionami, Szaman zażartował jeszcze, że gdy powrócimy tu w reniferowej postaci, jedynym co będzie nas trapić, będą turyści, których przyjdzie nam ciągnąć, chcący koniecznie nas dotknąć i zrobić sobie z nami zdjęcie. Poczym oddalił się równie błyskawicznie jak się pojawił. Po tym zabawnym rytuale pomyślałam sobie, że pal licho ciągnięcie sań i te foty, jeśli gdzieś miałabym wracać po życiu to chyba Laponia byłaby jednym z lepszych miejsc.

Po wyjściu szamana pytamy czym oprócz występów komercyjnych człowiek ów się zajmuje i tu surprice, zajmuje się starymi praktykami szamańskimi. Od dnia w którym pomógł dzięki nim dwóm kobietom w potrzebie, a nazajutrz na drzwiach zastał wydziobany przez jakiegoś wielkiego ptaka znak lapońskich szamanów.

Smak Laponii

Po emocjach związanych z szamańskimi rytuałami udaliśmy się do Tulempesy. Małej knajpki do której miejscowi i pracujący w Suomu ludzie przychodzą aby spożyć lunch. Jest to miejsce prawdziwej rozpusty smakowej. Jedzenie jest naturalne gorące i niezwykle smaczne całość przygotowywana jest pod okiem żony właściciela, a jak wiadomo pańskie oko… Tam po raz pierwszy miałam przyjemność skosztować pulpecików z rena, a w ramach deseru Fińskich pączków, ciasto przypomina nasze, jednak ma kształt okręgu i jest pozbawione nadzienia, za to z wierzchu jest obficie obsypane cukrem i cynamonem. pycha!!!

W Tulempesie czułam się trochę jak dzieciak gdyż właściciele obdarowywali nas miłymi drobiazgami np. chustą z napisem „Zabawa się zaczyna, gdy piekło zamarza” lub świeżutkimi drożdżówkami własnego wypieku na podwieczorek.


Stoję z Piotrem przed największym bałwanem jakiego w życiu widziałam

Po gargantuicznym posiłku poturlaliśmy się by zrobić sobie zdjęcia pod tablicą oznaczającą krąg polarny i pod największym bałwanem jakiego w życiu widziałam. Bałwan mimo iż plastikowy jest bielusieńki i swoim rozmiarem naprawdę robi wrażenie na turystach. Następnie wróciliśmy do Domku aby trochę się ogrzać odpocząć i zebrać siły na dalsze atrakcje.


Stoimy przed tablicą ogłaszającą, że znajdujemy się na kręgu polarnym

Wiercić dziury w całym

Popołudnie mieliśmy spędzić na miejscowym zamarzniętym jeziorze gdyż odbywały się tam zawody w wędkowaniu podlodowym. Kiedy dotarliśmy w pobliże brzegu ukazał się nam dość niezwykły widok: spodziewaliśmy się ujrzeć zamarzniętą gładką taflę w odcieniu perły, byliśmy naprawdę zaskoczeni, faktem iż całe jezioro było pokryte grubą warstwą śniegu. Zwieszało się nad nim brzemienne w sine, śniegowe chmury wieczorne niebo a na brzegu paliło się kilka ognisk.


Na jeziorze Piotr zszedł z ubitej przez skutery ścieżki i teraz wygrzebuje się ze śniegu

Na dany przez przedstawiciela organizatorów znak, uczestnicy zajęli ustalone wcześniej miejsca i rozpoczęli drążenie przerębli za pomocą świdrów. O tym jakiej krzepy trzeba aby taką dziurę wywiercić przekonaliśmy się niebawem. Kiedy przygotowywanie stanowisk trwało w najlepsze mieliśmy przyjemność poznać jednego z organizatorów zawodów, Przesympatycznego Człowieka imieniem Tapio.

Opowiedział nam m.in., że W trakcie obecnie trwających zawodów wędkarze łowią miętusy, które są rybimi spryciarzami ponieważ możliwość złapania ich pojawia się właściwie dopiero po zmroku. Dzieje się tak dlatego, że jak długo widzą one wpadające przez przeręble światło tak długo nie zbliżają się do nich. Dopiero w całkowitych ciemnościach można im przynętą namącić w głowach na tyle, że apetyt na zdobycz weźmie górę. Opowiadał także, iż w przeszłości podobne zawody odbywały się właściwie co sobotę. Dzisiaj, choć może nie tak częste jeśli już są organizowane gromadzą sporą, jak na Fińskie warunki (40 osób), grupę uczestników, Nierzadko na gościnnych występach pojawiają się wędkarze z przygranicznych miejscowości leżących w rosyjskiej Laponii.


Zostałam przyłapana na wierceniu przerębla

Poproszony przez nas o zademonstrowanie jak wygląda przygotowanie stanowiska odpowiedział, że jego wyposażenie składa się z tego co wędkarz ze sobą przywiezie i, że zaraz pokaże nam jak robi się przeręble ręcznym świdrem. Przyrząd ten składa się z ostrego świdra na dole krótkiego odchodzącego od niego w górę pałąka i dwóch uchwytów rozchodzących się na boki zamocowanych na różnej wysokości, tak aby można było bez przeszkód wykonywać obiema rękami pełne obroty. mniej więcej jak przy ręcznym młynku. Zabawę zaczynamy wbijając świder tak głęboko jak pozwala śnieg, kiedy poczujemy że narzędzie tkwi stabilnie, zaczynamy kręcić uchwytami. Na początku, dopóki przewiercamy dolną warstwę śniegu praca idzie gładko. Kiedy poczujemy, że koniec świdra zaczyna wgryzać się w lód robi się znacznie mniej miło. Niewprawnej osobie trudność sprawia nie tylko drążenie granitowo twardego lodu ale i utrzymanie pionowo świdra i jednoczesne wykonywanie obrotów rękami. Ja Swoją batalię zakończyłam po kwadransie, byłam mokra jak szczur, paliły mnie policzki, a bule w żebrach i ramionach przypominały mi o tej próbie przez resztę wieczoru. Piotr wykonał otwór w jakieś 5 minut a Tapio w Niespełna 30 sekund. Po zmierzeniu lodu w miejscach gdzie go dziurawiliśmy okazało się, iż ma 67cm grubości, Co odrobinę nas pokrzepiło.

Resztę pobytu na jeziorze zajęła nam dalsza rozmowa z Tapio o podróżowaniu i wymianie wrażeń z naszych pobytów Finlandii i jego w Polsce. Już na odchodnym frapuje nas jeszcze maleńki typowo Fiński domek stojący nieopodal brzegu. Pytamy czy stoi on tu na stałe, gdyż nie mieliśmy pojęcia czemu taka chatka 2 na 2 metry miała by służyć. okazało się, że jest to biuro organizatorów, przywożone na przyczepie na każde zawody, wyposażone we własne źródło prądu wstępują tam wędkarze w celu dopełnienia wszelkich formalności, a obsługa nie marznie i nie moknie podczas trwania rywalizacji. Ja też chcę takie biuro.

Wieczorne przyjemności

Po pożegnaniu udajemy się do leżącego na przeciwległym brzegu Kemijarvi aby zrobić zakupy. Po zaopatrzeniu się w mięso renifera pod każdą możliwą postacią i dżem z maliny morożki oraz inne fińskie specjały wracamy do domu aby przygotować się do wyjścia na wieczorną kolację w miejscowym hotelu. Tym co Mile zaskoczyło nas po zrobieniu zakupów, Był niezwykle moim zdaniem praktyczny i ekologiczny sposób pakowania zakupów. Po uregulowaniu rachunku w kasie, dostaliśmy zamiast garści zrywek czy płatnej eko siatki, wielkie, sztywne i grube kartonowe pudło zrobione tak zmyślnie, iż miało nawet po bokach uchwyty. zapakowaliśmy tam wszystkie produkty a po ich wypakowaniu w domku, nadawało się świetnie na podpałkę w kominku. Proste i funkcjonalne, po prostu Fińskie.

Hotelowa restauracja nazywała się kota co po fińsku znaczy chatka i w pełni na to miano zasługiwała. Gdyż jej wystrój był stylizowany na wnętrze lapońskiej chatki Była oczywiście obszerna i wyposażona w wygodne krzesła i stoły ale każdy mebel był drewniany i wpisywał się idealnie w typowo lapoński design.Mieliśmy okazję skosztować pieczonego łososia z migdałowymi ziemniaczkami i warzyw na parze.

Tą kolację i spacer z powrotem do domku wspominam jako jeden z najmilszych momentów całego naszego pobytu w Laponii. Pyszne jedzenie spożywane w spokojnej, swobodnej atmosferze, spacer zimową nocą tak cichą i piękną, iż nie sposób wyrazić tego słowami stały się cudownym tłem do niezwykle wciągającej rozmowy o wszystkim co dotyczy Laponii i Finlandii. Począwszy od kultury saamów przez rozwój turystyki, stosunki między ludzkie aż po echa wojny zimowej. Pan Marek oczarował nas swoją wiedzą żadnego z zadanych przez nas pytań nie pozostawił bez odpowiedzi. Szczególnie ujął mnie tym, iż leży mu na sercu dobro tutejszej społeczności, której trudno się pozbierać po zamknięciu miejscowej przetwórni drewna. Opowiada nam, iż stara się dawać lokalsom tyle pracy przy swoich projektach ile tylko może. Bardzo ucieszył nas też fakt, że choć nie jest to łatwe stara się promować wyjazdy turystyczne do Laponii, gdzie tylko można.

Przy tej okazji pozwolę sobie na małe Łubu-dubu. Z całą pewnością mogę polecić Wycieczki organizowane przez Firmę Nord każdemu również osobom niepełnosprawnym. Trzeba oczywiście na początku poinformować o swoich ograniczeniach i ewentualnych dodatkowych potrzebach. Jednak jestem pewna, iż kreatywność i zaangażowanie Pana marka sprawią iż każdy będzie się czuł pod jego skrzydłami komfortowo i bezpiecznie i na pewno żadna atrakcja go nie ominie. Pan Koźmic przez cały czas zajmuje się turystami osobiście, Wszelkie formalności załatwia sam, przywozi i odwozi uczestników wycieczek z i na lotnisko. Zapewnia transport do wszystkich miejsc które się odwiedza, i jest pomysłowy oraz gotów do poświęceń w znoszeniu wszelkiego rodzaju barier. Np. abyśmy mogli nie widząc na tyle dobrze by robić to samodzielnie, powozić zaprzężonymi w psy saniami zaangażował do pomocy na pół dnia Swoją Dziewczynę Edytę. Dzięki doświadczeniu mashera nawigował nami tak sprawnie, że swobodnie mogliśmy chodzić, bez prowadzenia za rączkę po pokrytych śniegiem lapońskich bezdrożach nie wpadając w śnieg po pas, korzystając jedynie z ubitych przez skutery ścieżek. Wszystkie miejsca W których mieliśmy przyjemność się stołować, były czyste, z doskonałą obsługą i tak smakowitymi posiłkami, iż nie sposób było się nie objadać. Tak więc z czystym sumieniem oceniam usługi firmy Nord w skali od 1 do 10 na 100..

Sauna na całego

Po powrocie z Ravintola Kota zastaliśmy już dobrze nagrzaną saunę. Tej nocy powzięliśmy plan Połączenia wygrzewania się w saunie naprzemiennie ze schładzaniem się w śniegu. Na początku siedząc w rozleniwiającym gorącu, mieliśmy opory. Z jednej strony przerażała nas różnica temperatur. W saunie ponad 80c na dworze poniżej -10c Z drugiej strony mieliśmy świadomość, że niełatwo będzie znaleźć równie odludne miejsce na takie szaleństwa.


Nasza mała sauna

Najpierw zastanawialiśmy się czy nie przełożyć próby na następny dzień i nie nagrzewać sauny aż tak piekielnie. Ostatecznie Doszliśmy do wniosku, że jak mróz się zwiększy to nic to nie da i próbujemy dzisiaj. W końcu, stwierdziliśmy, że przymusu nie ma i jeśli po wystawieniu nosów za próg szok okaże się zbyt silny po prostu wrócimy nie dotknąwszy nawet białego puchu.

Piotr wyszedł pierwszy i co zaskakujące stwierdził, że jest tak rozgrzany, iż nie czuje zimna w ogóle. Było to dla mnie niewiarygodne gdyż w Polsce nosi czapkę i rękawiczki ilekroć temperatura spada po niżej +5c Postanowiłam więc sama sprawdzić czy mówi serio czy próbuje mnie wkręcić. Nie próbował. Padając nago na śnieg miałam wręcz uczucie ulgi jaka towarzyszy zanurzaniu ciała w zimnej wodzie podczas upalnego dnia. Wrażenie zapadania się w miękkim zimnym puchu można porównać nieco do tego jakie mamy kładąc się po gorącej kąpieli do dobrze wywietrzonej satynowej pościeli.

Sielanka ta nie trwa jednak długo. organizm wychładza się błyskawicznie i po upływie około minuty zaczynamy odczuwać pierwsze kąsanie chłodu. To znak, że trzeba się zwijać z powrotem do sauny. nasze ciało samo da nam do tego sygnał, gdy poczujemy mimowolne skurcze palców u nóg będzie to już najwyższa pora by wracać. Na pierwszy raz naszą saunową sesję przepletliśmy dwoma takimi wypadami.

Pan marek opowiadał iż często w nocy jego klienci dzwonią przerażeni z pytaniem co mają zrobić? bo zatrzasnęli drzwi wychodząc z domku na tarzanie się w śniegu a ze sobą wzięli jedynie telefon aby upamiętnić ten szalony wyczyn. w takiej sytuacji jedynym wyjściem jest wybicie szyby okiennej, Gdyż Nagi człowiek nie wytrzyma na mrozie do przybycia pomocy. Nigdzie też nie znajdzie schronienia bo zamarznie po drodze My lapońskim zwyczajem przez cały pobyt nie zamykaliśmy drzwi na zamek wcale więc teraz zostawiliśmy je na chwilę otwarte na oścież aby nie przymarznąć do klamki gdy będziemy je otwierać mokrą dłonią.. Dziś sama jestem zdumiona i bezbrzeżnie szczęśliwa, że się odważyliśmy bo było to cudowne i oryginalne doświadczenie.

Snow Dogs

Następnego ranka śniegu za oknem przybyło i zrobiło się jeszcze chłodniej. Tego przedpołudnia mieliśmy odwiedzić hodowlę psów zaprzęgowych Należącą do Pana Marka i przejechać się saniami zaprzężonymi w jego pieski. Kiedy docieraliśmy do Hodowli już z daleka doszedł naszych uszu nieziemski psi harmider. przeciągłe wycie, ujadanie i poszczekiwanie niosło się w absolutnej ciszy poranka, Było w tym coś co przenika nie tylko ciało ale i duszę. Pierwotne dźwięki Niosące Wilczy zew, a może tęsknotę, a może tylko będące wyrazem chęci na przejażdżkę. cokolwiek znaczył ten rwetes był dla mnie jednym z naturalnych głosów północy, zawieszonym pod bezkresnym niebem i przez siłę skojarzeń oczywistym jak śnieg.

Moja dobra pamięć jest dla mnie błogosławieństwem i przekleństwem zarazem. Tym pierwszym bo przeżyte chwile zapadają w mej głowie niczym gotowe filmy nasycone do granic możliwości obrazami, dźwiękami i odczuciami im towarzyszącymi. Tym drugim zaś, gdyż ciągła żywotność wspomnień przyprawia mnie o coś co najtrafniej można nazwać bólem duszy. Od kiedy Pierwszy raz odwiedziłam Finlandię Nie było dnia abym o niej nie myślała, za nią nie tęskniła, i nie cieszyła się że jest taka Piękna, mająca mi tyle do zaoferowania a przy tym na szczęście nie tak odległa. Właśnie ta psia pieśń jest jedną z rzeczy, Którą mogę w chwili skupienia przywołać. Posłuchać jej wznoszących się i opadających tonów i nieopisanej lapońskiej ciszy stanowiącej dla niej najlepszy akompaniament.

Na Spotkanie wychodzi nam Pani Edyta Trzymając Na smyczy spokojnego i dostojnego psa rasy Husky. Znów spotykamy szamana gdyż to właśnie znaczy jego imię kanaluk. Dowiadujemy się , że nie bierze on już udziału w ciągnięciu sań ale jako wierny stary przyjaciel dożywa godnie swych lat pod czułą i dobrą opieką swoich właścicieli. Pluszowa kopia Kanaluka nabyta w Rovaniemi. Spogląda na mnie Lodowo niebieskimi oczyma z sofy kiedy piszę te słowa.


Pies, stojąc na 	tylnych łapach, przednimi opiera się o siatkę kojca i przygląda się nowym gościom

Hodowla Pana Koźmica nie przypomina tych liczących setki psów, Trzymanych wyłącznie po to aby je zaprzęgać do sań i doświadczających kontaktu z człowiekiem tylko podczas karmienia i sprzątania kojców. Pieski z tej hodowli, Mieszkają oczywiście na dworze, w kojcach wyposażonych w budy Jednak psiaki nie sypiają w budach a na ich dachach. Po prostu wewnątrz jest im za ciepło. są jednak traktowane jak psy domowe. Te mniejsze są noszone na rękach. Wszystkie są przytulane, wypuszczane z kojców na placyk po środku farmy aby mogły się do woli bawić. Właściciele Poświęcają im wiele uwagi. Doskonale znają nie tylko potencjał zaprzęgowy danego psa ale i jego charakter i upodobania. Psy są więc nawykłe do kontaktu z ludźmi, nie przejawiają najmniejszej agresji a wręcz czerpią radość z zabawy i dokarmiania ich przysmakami.


Oboje z piotrem trzymamy na rękach przyszłe środki lokomocji - Dwa szczeniaki Husky

Taki cudowny stan rzeczy pozwolił nam na zrobienie sobie zdjęć ze wszystkimi szczeniaczkami. Dorosłe psy, wierciły się w swoich kojcach i dam sobie uciąć głowę, że wiedziały co się święci, dreptały niespokojnie spoglądały pytająco na Pana Marka jakby chciały powiedzieć Jedźmy wreszcie, gdzie te sanki, leży świeży śnieg a my tu tkwimy zamiast się zaprzęgać.


Na zdjęciu trzymam na rękach moją ulubienicę - Akirę

Moją ulubienicą stała się biała jak lapońska niedziela Akira była przepiękna obdarzona inteligentnym spojrzeniem, spokojna, zdawała się słuchać z uwagą tego co do niej mówię. Mam nadzieję, że wyrośnie kiedyś na prawdziwą szefową zaprzęgu, tak, tak, dobrze czytacie, zaprzęgi mają szefowe. Natura wie co robi. Suki są bardziej odpowiedzialne i uważne na komendy, dlatego to one stają się przewodniczkami zaprzęgów. dochodzi do tego jeszcze hierarchia identyczna jak te panujące w wilczych watahach, gdzie rządzi samica alfa.

Dobry zaprzęg powinien zawierać trzy rodzaje psów. I tak zacząwszy od strony sań , pierwszą grupę tworzą psy najsilniejsze, żeby ruszyć i siłą swoich mięśni ciągnąć ładunek środkową grupę stanowią psy najszybsze one przetwarzają moc pierwszych w prędkość zaprzęgu W pierwszej parze idą za to pracownicy umysłowi. Zwierzęta obdarzone umiejętnością ciągłej koncentracji na komendach mashera, uwagą na ewentualne przeszkody i zagrożenia oraz wyczuciem w prowadzeniu zaprzęgu na zakrętach mostach, itp.

Sanie, którymi mieliśmy jechać były w trakcie zaprzęgania przypięte do latarni. Ponieważ już pierwsza para gdyby tylko została zaprzężona pociągnęła by pusty pojazd z łatwością. Psy zapinane są pojedynczo lub w parach. od czoła sań na odległość mniej więcej 10m ciągnie się stalowa lina. do której z boków przypinane są pary lub pojedyncze mające na sobie specjalne szelki psy. Od głównej liny do szelek biegną krótkie linki pozwalające im zamieniać się stronami ale uniemożliwiające pozostawanie w tyle, celem zabaw czy walk.

Psy które widzieliśmy były nieco mniejsze od huskych spotykanych w Polsce. Cechowała je za to bardziej zwarta budowa i wyrazistsza masa mięśniowa. W trakcie drogi od kojców do sań pan Marek trzymał pieski w taki sposób aby nie mogły dotykać na raz podłoża wszystkimi czterema łapami. Gdyby bowiem poczuły pod nimi pewny grunt natychmiast zabrały by swojego właściciela na niezaplanowaną przejażdżkę.

Zaprzęganiu psów towarzyszy nieopisany jazgot, gdyż pieski po pierwsze z całą mocą domagają się tego aby to właśnie je wybrano do przejażdżki a po drugie muszą też wyrazić swoje ubolewanie, iż tym razem one zostały pominięte i rozpoczynają negocjacje od nowa. Dopiero gdy zaprzęg jest kompletny a pasażerowie zasiądą w saniach, pojmują widocznie, że kwestia nie podlega już dyskusji i wszelkie lamenty cichną w jednej chwili jak by Fińskim nożem uciął.

Zatem po odwiązaniu sań od latarni ruszamy w biały bezkres. Masher Nawiguje psami jedynie za pomocą komend głosowych. musi oczywiście przez cały czas pozostawać czujny na ewentualne przeszkody, których psy mogłyby nie pokonać. Musi też zważać nieustannie na psy czy któryś nie zaplątał się w uprząż lub czy coś mu nie dolega. Musi też od czasu do czasu pomóc zwierzętom kiedy podejścia stają się zbyt strome i w porę używać hamulca kiedy zjazdy są zbyt ostre by ciężkie sanie z nierzadko 200 kilogramowym ładunkiem nie stoczyły się w dół krzywdząc zwierzęta.

Te, którymi mieliśmy przyjemność podróżować były typowo turystyczne. z wygodnym drewnianym siedziskiem dla nas i wolnym miejscem na płozach dla mashera stojącego z tyłu. Do przewożenia ładunku stosuje się sanie z rozpiętego na swego rodzaju ramie grubego materiału. Podróżowanie takimi dla człowieka nie stanowi wielkiej przyjemności, gdyż pod najmniej szlachetną częścią ciała wyczuć można dosłownie każdy kamyczek czy patyk.


Pieski biegnące w zaprzęgu

Nasza przejażdżka przebiegała gładko i przyjemnie. Pieski ciągnęły równo w całkowitej ciszy słychać było jedynie komendy wydawane przez pana Marka. Zaprzęg zatrzymywał się jedynie na załatwienie potrzeb przez któregoś z piesków. Rozkoszując się tak niezwykłą formą podróży doceniliśmy jak mądre są psy ani raz nie zdarzyło się aby pomyliły kierunek doskonale trzymały się ubitego szlaku. a ich koncentracji nie mącili ani biegnący obok pobratymcy ani mijani ludzie. Przejażdżka była nie zwykle przyjemna mróz nie dokuczał, wiatr nie ciął po twarzy a sanie cicho i miękko sunęły po śniegu. Mieliśmy też okazję w towarzystwie Pani Edyty postać nap łozach niestety nie mogliśmy wydawać pieskom komend gdyż nie widzieliśmy drogi na tak daleką odległość. Za to Hamować sanie i pomagać przepychać je przez zaspy mogliśmy i robiliśmy to ochoczo.

Kiedy na powrót stanęliśmy u bram Hodowli psy zaczęły swój lament na nowo. z chęcią bym się do nich przyłączyła gdyż nam tak samo było szkoda, iż niezwykła przejażdżka dobiegła właśnie końca.

Obiad tego dnia stanowił gulasz, a jakże z renifera do tego marynowane buraczki, które urzekły mnie swoim smakiem. na szczęście są dostępne i u nas. Deserem zaś był chłodny bardzo aromatyczny kisiel z dodatkiem świeżej bitej śmietanki.

Wędrówki w Czasie

Popołudnie rozpoczęliśmy od odwiedzenia bunkra stanowiącego pamiątkę wojny zimowej, w trakcie której nieliczne i słabo wyposażone wojska Fińskie odparły napaść wschodniego sąsiada. udało się to głównie dzięki doskonałemu wykorzystaniu warunków naturalnych, przebiegłości taktycznej dowódców i jednej z najsroższych zim która okazała się być największym sprzymierzeńcem Finów i najbardziej zabójczą bronią trzebiącą szeregi wroga.

Bunkier ów, Przekształcony z czasem w muzeum upamiętniające ciężkie walki staczane nad brzegiem Lapajarvi, tkwi sobie jak to w Laponii dosłownie po środku niczego, za sąsiada mając jedynie potężną owczarnię. Obiekt jest jak wiele punktów usługowych, np. stacje benzynowe, bezobsługowy. Przed wejściem zapala się na fotokomórkę tablica informacyjna i światło wewnątrz. po zejściu do pierwszego pomieszczenia możemy obejrzeć zgromadzoną w gablotach broń i części wojskowego oporządzenia z lat 1939-1940. W drugim eksponaty opowiadają o tym jak wyglądała codzienność żołnierzy, czyli jak spali i przygotowywali posiłki. Trzecie natomiast ma charakter małej izby pamięci. na ścianach wiszą stare fotografie można też wpisać się do leżącej na stole księgi pamiątkowej. Wszystkie eksponaty są opatrzone opisami, tak iż personel jest zbędny.

Po złożeniu autografów kontynuujemy podróż do Mattin Museo. Jego Właściciel i kustosz zarazem Pan SeppoLeinonen jest potomkiem rodziny przymusowych przesiedleńców. z rosyjskiej dzisiaj części Karelii. Jego rodzina Mieszkała w miejscowości Salla. Po zakończeniu drugiej wojny światowej w skutek umów międzynarodowych, Finlandia musiała oddać część swych wschodnich ziem byłemu ZSRR. Mieszkańcy tych terenów w obawie przed Radzieckimi represjami, Zmuszeni byli przeprowadzić się na Fińską stronę granicy.

Karelczycy zawsze byli kulturowo odmienni od reszty kraju, po dziś dzień Finowie mówią o nich, że w dzień płaczą a w nocy się śmieją. Bardzo wytrwale kultywowali swoje zwyczaje i rozwijali swą oryginalną twórczość ludową. Kiedy więc dziadowie Seppo trafili w zupełnie dla nich egzotyczne środowisko Lapończyków. Tym gorliwiej jęli dbać by ich tradycje nie zaginęły na przestrzeni lat.

Dom seppo poza częścią mieszkalną posiada też część muzealną. Gdzie przybysze mają okazję oglądać obrazy, pokazujące kulturę łowiecką i zbieracką dawnej Finlandii. Mogą spróbować Typowo karelskich potraw przygotowanych pod okiem seppo, według starych receptur przechowywanych przez jego matkę. a także wysłuchać opowieści o tym jak Wyglądało zadamawianie się Karelczyków w Laponii i, Które ich zwyczaje splatały się z tutejszymi a które pozostały odrębne. Miałam okazję spróbować tam wspaniałej faszerowanej świeżym białym serem z przyprawami polędwicy. oraz niezwykle słodkiego bakaliowego deseru. Do przygotowania posiłków zostają użyte Mięsa i nabiał dostarczane przez sprawdzonych od lat i starannie wybieranych lokalnych dostawców, przyprawy i zioła natomiast są zbierane i przygotowywane przez samego Seppo.Można nabyć je za niewielką opłatą od gospodarza.

Tym co po prostu zwaliło mnie z nóg była zgromadzona przez matkę Seppo kolekcja fińskiej porcelany. Składała się ona ze wszystkich serii zastaw jakie wypuściła w powojennej historii najsłynniejsza fińska fabryka porcelany Arabia, dzisiejsza Ittala.Uprzedzony przez Pana Marka Seppo wkładał w moje ręce reprezentanta każdej serii tak abym mogła go dokładnie obejrzeć. Porcelana była piękna, lekko przejrzysta pod światło, z żywymi mimo upływu lat kolorami. Trzymając każdą sztukę w rękach miałam duszę na ramieniu, żeby przypadkiem jej nie uszkodzić. O ile nie cierpię kryształów o tyle jestem wielką miłośniczką porcelany. Staram się kolekcjonować nietypowe przedmioty wykonane z niej właśnie ręcznie barwione lub złocone, ale moja kolekcja rozmiarem i urokiem ma się nijak do tej widzianej w Mattin Museo.

Sam kustosz okazał się jak wszyscy poznani przeze mnie Finowie człowiekiem, uczynnym i kreatywnym, Nie mówiąc za wiele po angielsku, przygotował na życzenie przepisy na swoje potrawy po Polsku z pomocą translatora. Nie robił też najmniejszego problemu z tego że chcieliśmy dotknąć jakichś eksponatów, Ja nie jestem pewna czy byłabym równie otwarta gdyby chodziło o stare rodzinne pamiątki, będące przecież unikatem i stanowiące kompletną całość. Wspomniana kolacja została podana przy wytwornie nakrytym stole również na wyszukanej zastawie pośród obrazów i pamiątek z karelskiej przeszłości. Odwiedzający ten urokliwy przybytek mają możliwość skorzystać z opalanej drewnem sauny, a potem zażyć kąpieli w pobliskim jeziorze.

Zobaczyć Zorze

Od początku Pobytu w Laponii ciągle martwiliśmy się, że przez złą pogodę nie uda się nam zobaczyć zorzy. Opuszczając gościnne progi Mattin Museo stwierdziłam, że zrobił się duży mróz a niebo się wypogodziło gdyż po raz pierwszy widzieliśmy księżyc. Warunki na zorzę zatem się pojawiły Chociaż nienajlepsze z powodu księżyca ale zawsze.

Nie zdążyliśmy jeszcze dojść do samochodu, kiedy Monika uczestniczka naszej wycieczki z ekscytacją w głosie zawołała, „Zorza ludzie zorza. Odeszliśmy więc kawałek aby stracić z oczu wszelkie źródła światła i faktycznie zorza była. Niestety należała do słabszych, co znaczy że pył słoneczny trafił jedynie do górnych warstw atmosfery. Przy moim wzroku mogłam jedynie zaobserwować jaśniejsze smugi zielonkawego światła na niestety jasnym niebie. Wygląda to mniej więcej tak jakby rozciągała się na nim i zawijała miejscami grubsza a miejscami cienka wstęga.

Kolor zorzy zależy od tego w jaki obszar atmosfery słoneczny pył przenika. Od najwyższej zielonej przez środkową żółto pomarańczową po najniższą czerwono fioletową. Tej ostatniej towarzyszą czasem dźwięki wyładowań elektrycznych począwszy od skwierczenia podobnego temu jakie powoduje deszcz padający na linie wysokiego napięcia po głuche rozwlekłe grzmoty. Dawni Saamowie wierzyli, że pod postacią kolorowych ogni wracają na ziemię dusze zmarłych, a że zjawisko to najczęściej występowało w trakcie „kaamos aika” (fiń. czas ciemności i grozy), dzisiejszej nocy polarnej. Budziło paniczny lęk. Ówcześni Samowie próbowali przepędzać niespokojne duchy gwiżdżąc i dmuchając w drewniane piszczałki. Dziś oczywiście nikt zórz się nie boi stały się one jednym z największych kapitałów dalekiej północy.

Przytupując i rozcierając ręce czekaliśmy czy niezwykły spektakl zyska na intensywności ale niestety z każdą chwilą zjawisko słabło. Wracając do domku zmarznięci ale szczęśliwi żegnamy się z Moniką i Maćkiem którzy następnego dnia, skoro świt odlatywali do Niemiec. Zachęceni doświadczeniami poprzedniego wieczoru i ten spędzamy w saunie na zmianę ze śniegiem chociaż z upływem godzin mróz zrobił się naprawdę siarczysty. Resztę czasu poświęcamy na pakowanie bagażu bo z rana wyruszamy na spotkanie ze Świętym Mikołajem.

Wioska Świętego Mikołaja


Widok na śnieżną Laponię

Kolejny dzień przywitał nas błękitnym niebem i mrozem Gdzie nie spojrzeć skrzył się niewiarygodnie biały rozświetlany słońcem śnieg. Nie na darmo Finowie nazywają luty Helmikuu czyli perłowym miesiącem. Okolica wydawała się jeszcze piękniejsza niż poprzednio to też nasz żal z powodu wyjazdu był naprawdę nieutulony. Podróż do Rovaniemi minęła zbyt szybko po drodze podziwialiśmy przepiękne krajobrazy.. Około 10:30 stanęliśmy u bram siedziby Mikołaja.


Stoimy z Piotrem przed wejściem do domu Świętego Mikołaja

Składa się ona z kilku budynków otaczających rozległy plac. Mieszczą się w nich dwa, hmm… dyskonty? w których można się zaopatrzyć we wszelkiego rodzaju pamiątki związane z Finlandią, Laponią a przede wszystkim Świętym Mikołajem. Sklepy różnią się jakością asortymentu jeden to totalna Chińszczyzna a drugi oferuje produkty lepszej jakości w tym rękodzielnicze. Pozostałe zabudowania to m.in. poczta i biuro świętego mikołaja. Nad placem góruje potężna choinka ubrana we flagi chyba wszystkich krajów świata.


Zdjęcie najdłuższy list do św. Mikołaja. Ma 413 metrów!

Poczta Posiada część ekspozycyjną w której można zobaczyć najoryginalniejszą korespondencję, jaką otrzymał mikołaj np. list napisany na korze brzozowej przez Polskie dzieci lub najdłuższy, jaki tu dotarł, mający 413 metrów, autorstwa uczniów Rumuńskich szkół. Możemy też zapoznać się ze statystyką, z której dowiadujemy się m.in., że Polaków pod względem ilości przysyłanych listów wyprzedzają jedynie Włosi i anglicy.


List od dzieci z Polski, napisany na korze brzozowej

Cały personel poczty przebrany jest za elfy. Ponieważ przez cały czas kręcą się po niej zwiedzające dzieci panuje tam swoista nomenklatura. Aby nie Poddawać w wątpliwość prawdziwości mikołaja i jego świty nawet gdy ktoś woła ludzi do pomocy przy rozpakowywaniu worków nie mówi że potrzebuje czterech osób, a że potrzebne są cztery elfy. W sumie nie ma chyba gorszego miejsca na odkrycie, że mikołaj jest fakeowy niż jego siedziba.


Elfy na poczcie Świętego Mikołaja

Zwiedzając pocztę byliśmy świadkami zabawnego zdarzenia, otóż ekipa Chińskiej TV realizująca program o Santa Village prubowała nauczyć Fińskie elfy piosenki w swoim ojczystym języku. Prób było chyba z 9 w końcu na potrzeby nagrania jakoś jedną zwrotkę przepchnęli.


Jeden Elf zgodził się zrobić sobie z nami osobiste zdjęcie

Sami również możemy uwiarygodnić istnienie Mikołaja po opłaceniu 8euro wysyłamy list, choćby nawet w lutym a w okresie mikołajek wskazany na formularzu dzieciak otrzyma przesyłkę z dalekiej Laponii.


Składam prośbę do św. Mikołaja aby odezwał się w Polsce do jednej małej dziewczynki

Zanim złożymy wizytę samemu Santa mamy okazję przekonać się jak to się dzieje, że dociera on do dzieci na całym świecie i to w przeciągu jednej nocy. Idąc wytyczoną ścieżką przekonujemy się m.in., że Mikołaj wcale nie przeciska się przez komin a jedynie przy pomocy specjalnych uchwytów wrzuca do niego prezenty. Ciekawi jak to się dzieje, że święty dociera również do np. Afryki, gdzie śniegu nie ma, dowiedzą się iż przesiada się on do balonu zaopatrzonego również w pajęcze ramiona do umieszczania prezentów w kominach. szybuje on nad dachami domów i nagradza upominkami śpiące w nich dzieci. Oczywiście wyłącznie te grzeczne.

odpowiedzią na pytanie, jak Mikołaj daje radę obskoczyć cały glob przez jedną noc, jest ogromna wajcha sięgająca w głąb, aż do jądra ziemi. kiedy zdrożony Mikołaj orientuje się, że death line już blisko wstrzymuje obrót ziemi i spokojnie pracuje dalej. Nic więc dziwnego, iż ta zimowa noc zwłaszcza dzieciom wydaje się być jedną z najdłuższych w roku.


Siedzimy z Piotrem po obu stronach św. Mikołaja

Samo spotkanie ze Świętym Mikołajem jest miłe a momentami nawet zabawne. Mikołaj ma cudną długą brodę i mega papucie. wstawia kit niczym zawodowy szklarz. Na najbardziej nawet nieoczekiwane pytania ma natychmiastową wyczerpującą i sensowną odpowiedź. To na ile wyjdziemy od niego rozbawieni i zadowoleni zależy w głównej mierze od tego czy potrafimy na chwilę wrzucić na luz i czy umiemy traktować rzeczywistość z przymrużeniem oka. Oczywiście cały Mikołajowy interes to komercja w najczystszej postaci co jednak nie przeszkadza dobrze się bawić jeśli potrafimy na moment obudzić w sobie dzieciaka.

Pobierz film z naszego krótkiego spotkania ze Świętym Mikołajem
Film jest w serwisie Dropbox. Jeśli strona się nie otworzy, należy odczekać jakiś czas aż serwis ponownie umożliwi pobieranie.

O tym, że ceny w Finlandii w moim odczuciu są po prostu kosmiczne przekonuję się prawie przy każdej sklepowej kasie. Wioska mikołaja jest jednak jak na Fińskie warunki mega droga. Za filmik ze spotkania na pendrive, zawierającym ponadto tapetki do kompa czy telefonu, muzyczkę świąteczną i filmik typu how does it work, trzeba zapłacić 50 euro. nie trzeba go kupować ale żal byłoby nie kupić, Zakup ten jest i tak bardziej sensowny niż samo zdjęcie za „jedyne” 25 euro.

Pożegnanie z Finlandią

Ponieważ wszystko co dobre szybko się kończy i nasza lapońska przygoda także dobiegała końca. Od wioski Mikołaja do lotniska jest rzut beretem więc bez problemów zdążyliśmy na odprawę. Wyjazdy z Finlandii z czasem stają się dla mnie coraz trudniejsze. Kiedy żegnaliśmy się z Panem Markiem, tuż przed odlotem kiwałam tylko głową. Bałam się że jak powiem chociaż słowo to stracę nad sobą kontrolę i rozpłaczę się w hali pełnej ludzi. żeby rozłożyć tą przykrą okoliczność na dwa etapy walczyłam jak lwica aby pozostać jeszcze na jeden dzień w cudownych, zimowych Helsinkach.

Kiedy przybyliśmy tam około 16 padał dość mocno śnieg ale nie było ani mroźno ani wietrznie. rzecz miała się zgoła inaczej już dwie godziny później kiedy postanowiliśmy spędzić wieczór w mieście. po wyjściu z hotelu uderzyła w nas potężna zamieć wiatr od morza wiał z taką siłą, iż wpychał nam śnieg dosłownie do gardeł. zaśnieżone ulice i otulone białym puchem drzewa wyglądały bajecznie ale pogoda była tak dokuczliwa, że determinacji wystarczyło nam jedynie na dotarcie do restauracji i powrót do hotelu. Postanowiliśmy więc odłożyć spacer do następnego rana. Była to decyzja słuszna gdyż zawierucha uspokoiła się nieco dopiero około 23 kiedy wyszliśmy na rytualną fajeczkę po obowiązkowej saunie

Rankiem po wyjściu na zewnątrz zobaczyliśmy, że śniegu było delikatnie mówiąc sporo. zrobiliśmy sobie spacer do centrum na śniadanko u Fazera, gdzie zasmuciła nas wiadomość, że nie ma naszych ulubionych czekoladowych ciast z owocami. i musieliśmy się zadowolić tortem Sachera. Potem pokręciliśmy się jeszcze chwilę po centrum. dziwiąc się dlaczego o 10 rano na mostach palą się latarnie. Zachwycając się podgrzewanymi chodnikami oraz wszechogarniającą bielą, sprawiającą wrażenie niezwykłej dekoracji doczekaliśmy pory aby udać się na lotnisko.

Ponieważ przybyliśmy tam dość późno martwiliśmy się, że nie zdążymy już zrobić zakupów. Na szczęście nasi asystenci byli na tyle uczynni i pomysłowi, że jeden z nich zaproponował, że stanie przy gateach i będzie pilnował czy już wpuszczają a drugi podejdzie z nami do sklepu Finnair-a. Kiedy płaciliśmy przy kasie nasz asystent przez radio zawołał, że już pora i tym samym nie pozostało nam nic innego tylko powlec się do samolotu..

Lot do warszawy z powodu odladzania troszkę się opóźnił za co zostaliśmy przeproszeni w trzech językach. Poza tym żadnych sensacji nie było i niestety wkrótce opuściliśmy cudowną, zimową Finlandię. Było mi bardzo ciężko bo niestety nie wiedziałam kiedy znów tam przyjadę. Mam nadzieję, że Przyjdzie mi zobaczyć na własne oczy przyszłoroczny śnieg.

Polska Rzeczywistość

Na Chopinie spędziliśmy prawie 5 godzin, Z czego 4 zaplanowane i piątą dzięki „cudownej linii Eurolot. Przez całe 60 minut o które lot był opóźniony nie pojawiła się nawet jedna zapowiedź informująca o tym fakcie. nasza asystentka czekała razem z nami do planowej godziny a potem bez słowa wyjaśnienia po prostu powiedziała, że przyjdzie jak otworzą gate i zwyczajnie sobie poszła.

To nie był jeszcze koniec „atrakcji” Kiedy wchodziliśmy na pokład Nikt nawet nie zaszczycił nas głupim dzień dobry, gdyż załoga była bez reszty pochłonięta dyskusją. W samolocie było zimno jak w lodówce i jakoś tak dziwnie. Kiedy rozpoczął się start nagle wszystkie światła zgasły w jednej chwili. Ponieważ na zewnątrz zapadał już zmrok pasażerowie poczuli się delikatnie rzecz ujmując nieswojo. Ciekawe co by stewy zrobiły gdyby ktoś np. zasłabł albo gdyby coś wypadło ze schowków na bagaże? pewnie nawet by tego nie zauważyły. Przy lądowaniu sytuacja się powtórzyła.

W trakcie lotu dwa rzędy przed nami jakiś Koleś, chyba zawiany, chrapał tak donośnie, że stewa proponowała siedzącym obok niego przesiadkę. za naszymi plecami jakieś trzy Ukrainki Przez całą drogę gadały i śmiały się na cały regulator przerywając obie czynności na pociąganie cichcem piwka z puszek. Personel przez cały czas zdawał się być czymś zdenerwowany. tak iż fakt godzinnego opóźnienia gdzieś im umknął. W tak niezbyt komfortowych warunkach dotarliśmy na poły rozbawieni a na poły poirytowani do Katowic.

Oboje z Piotrem z ogromną przyjemnością wspominamy naszą oryginalną i udaną wizytę w Laponii i już nie możemy doczekać się następnej. Kiedy? czas pokaże.

Relacja jest opisem naszego lutowego pobytu W Laponii w 2013 r. i związanych z nim moich subiektywnych odczuć. Toteż Proszę się nie fatygować z ewentualnymi uwagami. Z ewentualnymi pytaniami zapraszam natomiast pod adres alicja-witek@tlen.pl. Dziękuję wszystkim, którym chciało się to czytać, Mojemu piotrowi, który rozumie, że muszę czasem odetchnąć Fińskim powietrzem i Finlandii, że jest.