W moich relacjach staram się przedstawiać różne formy podróżowania i wypoczynku z jakich próbujemy korzystać. Nasze samodzielne Wyjazdy organizowane i obsługiwane przez osoby trzecie i wyjazdy z osobami mającymi być naszym przewodnikiem. Z tych trzech wariantów ostatni sprawdza się najgorzej, gdyż jego atrakcyjność zależy w największej mierze od sprawności psychomotorycznej naszego „oka” Drugi sprawdził się świetnie bo jak już pisałam w kontekście naszej wyprawy do Laponii, w osobie Właściciela Firmy Nord znaleźliśmy nie tylko doskonałego przewodnika ale i nie zwykle sumiennego i rzetelnego organizatora. Pierwszy wariant traktujemy nie co wyzwaniowo i o ile w przypadku naszych samodzielnych podróży do Finlandii jest to przysłowiowa bułka z masłem o tyle nasz tegoroczny wyjazd do Grecji o której nie wiedzieliśmy prawie nic a to czego dowiadywaliśmy się od osób wcześniej ją odwiedzających, nie napawało optymizmem, rodził potężne obawy.
Jestem osobą planującą wszystko od pierwszego do ostatniego etapu podróży, ponad to wychodzę z założenia, że jak chcesz mieć się dobrze szykuj się na to co najgorsze. To też samo namówienie mnie przez Piotra bym weszła na tak kruchy lód trwało od stycznia do kwietnia. Ktoś zdrowy lub nie tak permanentnie przygotowujący wszystko jak ja może się pytać: Czego ona się bała? Ano Bała się że biuro będzie robić jakieś insynuacje, że nie powinniśmy jechać sami, że mogą być trudności z odnalezieniem bagażu i rezydenta po przylocie, że ponad nasze możliwości będzie poruszanie się po Hotelu i obsługa w restauracji, możliwość wypadków komunikacyjnych, chorób a przede wszystkim strach przed brakiem możliwości porozumiewania się z personelem hotelowym jeśli nie będą mówić ani po Angielsku ani po Niemiecku. Wszystkie te lęki brały się z koszmarnych doświadczeń z naszych ubiegłorocznych wakacji. spędzonych w Hiszpanii, do której nie pojadę nigdy w życiu i z której przywiozłam jak najgorsze wspomnienia. Słowem Gdyby nie nasza ówczesna przewodniczka dogadująca się z Hiszpanami na migi bylibyśmy jak to się mówi „in the middle of Norway”. O tym jednak w innej mojej relacji. Zatem sami przyznacie iż obawy moje nie były tak całkiem nie uzasadnione. Na szczęście okazały się być bezpodstawne i z wielką radością przyznaję, iż był to zarówno dla mnie jak dla Piotra czas cudownego wypoczynku. Zdecydowałam się opisać nasz pobyt aby ułatwić przełamanie oporów naszym ewentualnym naśladowcom. Nie będę opowiadać co robiliśmy dzień po dniu bo nie udawaliśmy się tam z zamiarem aktywnego spędzania czasu czy zwiedzania. Postaram się za to opowiedzieć jak wyglądała nasza Podróż, Pobyt w hotelu, postaram się dać też kilka wskazówek związanych z wyborem miejsca, zdobywaniem zbędnych informacji, które mogą okazać się niezbędne, o greckiej służbie zdrowia i o tym, że ani jeden z panujących w Polsce stereotypów na temat Greków nie znalazł najmniejszego potwierdzenia. Zatem zaczynamy.
Gdzie na wakacje?
Widok na wieczorne morze Jońskie
Ponieważ ta część urlopu podlega jurysdykcji Piotra nie mam za wiele do powiedzenia. Jasne było, że na południe i jeszcze jaśniejsze, że nie do Hiszpanii ponieważ byliśmy nią jednakowo rozczarowani.
Jako, że preferencje co do naszej destynacji były bardziej niż niesprecyzowane, jako pierwszy punkt pod rozwagę wzięliśmy rodzaj i standard obiektu w jakim chcielibyśmy spędzić urlop. Tym co odpadało w przedbiegach, Były Hotele molochy i te które oferują opcję all inclusive oraz obiekty położone w miejscach bardzo popularnych turystycznie. Tym co było minimum naszych oczekiwań był Hotel Przyjmujący jednocześnie nie więcej niż 300 osób Nie przyjmujący rodzin z dziećmi i Kwaterujący gości przynajmniej w bungalowach lub oddzielnych domkach. Powody negatywów to doświadczenia z Hiszpanii a Pozytywów to chęć wypoczywania w ciszy minimum prywatności i możliwość spędzania urlopu może nie w luksusach ale w komfortowych warunkach.
Po przejrzeniu setek ofert z których oczywiście żadna nie spełniała naszych wymagań znaleźliśmy finalnie dwie Jedną na Sardynii i drugą w Greckiej skali. Po bardziej wnikliwym sprawdzeniu obu propozycji Sardynia odpadła, gdyż: po pierwsze Hotel położony był blisko przystani dla jachtów co budziło obawy co do czystości wody i piasku na plaży. Po drugie Sardynia jest luksusowa ale i popularna więc spokoju raczej byśmy tam nie zakosztowali a i po trzecie Hotel miał wystrój rustykalny a nie mieliśmy ochoty obijać się bez przerwy o zabytkowe meble stojące w najmniej spodziewanych miejscach. Zatem wybór nasz, nie wybór, padł na Tesoro Blu. Hotel położony w Południowej części wyspy Kefalonia, mieszczący się w prywatnej dolinie i jak opisywano ulokowany kilometr od miasteczka skala.
Operatorem Naszego wyjazdu było biuro Grecos Które swoją działalność skupia głównie na Grecji i cieszy się, słusznie z resztą dobrą renomą. Biuro zorganizowało nam wszystkie asysty na lotnisku, Poinformowało Hotel o tym, że możemy mieć specjalne potrzeby i miało na miejscu świetnego rezydenta. Człowieka Bardzo rozsądnego, komunikatywnego i gotowego pomóc nam w załatwieniu absolutnie wszystkiego. Kiedy np. pytaliśmy go o ewentualne wycieczki fakultatywne bez zakłopotania powiedział nam z których możemy coś mieć a na które na naszym miejscu by się nie zdecydował bo tylko nas zmęczą a nic z nich nie wyniesiemy. Jak się później okazało z realizacją ubezpieczenia zdrowotnego oferowanego przez Grecos też nie było najmniejszych problemów. Linia lotnicza którą nas przeleciano to Small Planete Mały ale bardzo sympatyczny Litewski czarterowiec, z polskojęzyczną obsługą pokładową i airbusami bez dostawianych dodatkowych rzędów. Zatem Samego operatora oceniam bardzo wysoko
Tesoro czyli skarb
Oświetlona recepcja Tesoro Blu wieczorową porą
Tesoro to Z Włoska Skarb lub klejnot i Hotel w którym spędzaliśmy, niestety tylko 7 dni naszego urlopu w pełni na tą nazwę zasługiwał. Mimo, iż miał 5 gwiazdek nim do niego dotarliśmy, braliśmy na ten status poprawkę bo to standard Grecki a więc zawyżony. W jak cudownie wielkim byliśmy błędzie przekonywaliśmy się w każdej chwili naszego pobytu. Pierwszym miłym zaskoczeniem był fakt iż Komitet powitalny składający się z dwóch recepcjonistek i boya serdecznie przywitał nas już na schodach przed wejściem do głównego budynku. Na przełamanie pierwszych lodów dostaliśmy po wejściu do lobby orzeźwiający napój z miksu owocowego, świeżo wyciskanego soku i grenadyny. Po zapoznaniu nas ze wszystkimi udogodnieniami na guziki, a były to Don’t Disturb i przywoływanie do naszego domku pracowników porządkowych, zostaliśmy wraz z naszymi torbiszczami zawiezieni meleksem do naszego domku.
Był to niewielki piaskowego koloru budynek, mieszczący jedno mieszkanko na parterze i jedno na piętrze. Każde z osobnym wejściem z zewnątrz. Wystrój wnętrz był nowoczesny i niezwykle funkcjonalny. w Przedpokoju oprócz zabudowanej szafy na ubrania był również zabudowany kącik kuchenny doskonale wyposażony, niewiarygodnie czysty i wręcz pachnący nowością. Pokój Miał około 20m2 znajdowało się w nim ogromne małżeńskie łoże z puchatą, śnieżnobiałą pościelą Biurko z przepastnymi szufladami i ogromne lustro na 1/4 ściany szerokie. Oczywiście okno wychodziło na taras z którego roztaczał się piękny i kojący widok na pokryte wszystkimi, możliwymi odcieniami zieleni, opadające tarasowo brzegi doliny. Całe wnętrze bardzo mi się podobało Meble były proste ale solidnie wykonane w odcieniu sosnowego drewna a wszystkie dodatki i ściany były utrzymane w jednolitych tonacjach chłodnego beżu i szarości. łazienka lśniąca czystością. jasno oświetlona i w przewadze wykończona szkłem i chromowanymi elementami. Przyznam, że taki rodzaj wystroju to dla mnie bajka. Trzeba poświęcić chwilę aby zaznajomić się z wszystkimi przełącznikami sterującymi ledowym oświetleniem bo pokój wyłącznie takie posiada oraz z elektronicznym panelem sterującym klimatyzacją, która jest tak śprytna, że nie sposób jej uruchomić gdy któreś z wejść lub okien jest otwarte, ale skoro ktoś z tak rozwiniętymi kompetencjami w zakresie techniki, jak ja temu podołał, Wydaje się to być całkiem proste. .
Po ogarnięciu bagaży, wstępnym nasyceniu się niezmąconą ciszą i doprowadzeniu się do właściwego wyglądu po trudach podróży, Postanowiliśmy udać się na mały rekonesans po terenie hotelu.
Całość składa się z głównego budynku gdzie mieszczą się: Recepcja, restauracja i spa. Przylega do niego Duży (25 na 15m) basen. Wzdłuż jego jednego brzegu rosną sobie palmy a na pozostałych rozstawione są leżaki w kompletach po 2 ze stoliczkiem i parasolką. i Miejsca i leżaków nad basenem jest dużo a gości w hotelu było chyba nie więcej niż dwustu to też nigdy nie było najmniejszych problemów ze znalezieniem wolnego kompleciku nawet nad samym brzegiem.
Na marginesie co do gości, to nie wiem jak jest w środku sezonu ale za naszej bytności prócz nas była jeszcze jedna para z Polski – Małżeństwo prawników z zagłębia. Ludzie o tak wysokim poziomie kultury osobistej i niesamowitej empatii, że życzyłabym sobie i wszystkim spotykania wyłącznie tego gatunku rodaków za granicą. Poza Nami Byli jeszcze słynący z uprzejmości Brytyjczycy, i spokojni trzymający się we własnym gronie Szwedzi i Duńczycy. Żeby zobrazować jak mało ludzi było w hotelu mogę powiedzieć, że już od drugiego dnia Wszyscy mijając nas na chodniczkach czy w drodze na posiłki z daleka wołali nam Good morning. Było to bardzo miłe.
Główny budynek od położonych na zboczach doliny domków oddzielały korty tenisowe. Co miało tę ogromną zaletę iż odgłosy zabaw odbywających się do nocy w hotelowym klubie nie docierały do części mieszkalnej. Do wszystkich domków wiodą szerokie aleje dla meleksów i oświetlane setkami maleńkich lampek, wieczorową porą chodniczki dla pieszych. Tymi meleksami, to w ogóle byliśmy zaskoczeni bo to, że przywieziono nas z bagażami za bardzo nas nie zdziwiło. Jednak kiedy po kolacji zamierzaliśmy spacerkiem udać się do domku, recepcjonistka zaproponowała, że nas odwiezie na nasz sprzeciw, że przecież to blisko i na pewno trafimy odpowiedziała, że nie o to chodzi, że tutaj wszystkich się odwozi i przywozi, chyba, że życzą sobie inaczej.
Personel Hotelu
O pracownikach Tesoro mogę wyrażać się w samych superlatywach, a i tak żal mi, że nie powiem wszystkiego dobrego co powiedzieć by należało. Na początek trzy kwestie które dotyczyły wszystkich bez wyjątków.
1. Absolutnie wszyscy mówią po angielsku. Nie mówią tak, że można się jakoś tam z nimi dogadać.
tak to mówią w mieście i to nawet osoby 60 plus. Obsługa hotelu mówi płynnie wyraża się zrozumiale i precyzyjnie, tak iż nie ma żadnych niedomówień. od recepcjonistek przez boyów po sprzątaczki. Każdy kto z Nami rozmawiał po raz pierwszy Przedstawiał się z imienia i do końca pamiętał nasze. Rodzi to atmosferę niewymuszonej bliskości.
2. Wszyscy są Uśmiechnięci, uprzejmi i uczynni i to przez duże u. Z niczym nie było problemu ani z zaznajomieniem nas z tym co znajduje się w głównym budynku, Ani z wytłumaczeniem nam drogi do miasteczka, najbliższego sklepu czy dojścia do plaży z infrastrukturą. Każdy poświęcał nam tyle czasu i uwagi ile potrzebowaliśmy, robiąc to bez cienia zniecierpliwienia czy dawania nam odczuć choćby w najmniejszym stopniu, że pomaganie nam jest dla niego w jakimkolwiek stopniu nadmiernie absorbujące. wszystkie nasze prośby czy o uzupełnienie zapasu kawy czy o wizytę lekarską czy o przedłużenie ostatniej doby hotelowej były spełniane błyskawicznie i tak ochoczo jakby nasze zadowolenie stanowiło dla personelu źródło nirwany.
3. Każdy potrafił zachować właściwy dystans. Przez cały pobyt nie zdarzyła się nawet jedna sytuacja, która wprawiła by mnie w zakłopotanie. Nie usłyszałam nawet jednego pytania o czas trwania, źródło czy konsekwencje naszego kalectwa. Ludzie nawet pomagając nam w sytuacjach ewidentnie wynikających z naszych ograniczeń spowodowanych brakiem wzroku, nie nawiązywali do tego faktu w najmniejszym stopniu. Rozmawiali z nami o tym skąd jesteśmy, ile mamy lat, gdzie pracujemy. Pytali czy podoba nam się hotel, czy smakuje nam jedzenie i czy jesteśmy zadowoleni z obsługi. Nie było żadnych pełnych politowania uwag, typu: tacy chorzy a tacy dzielni. albo pytań: jak daliście radę tu przyjechać.
Kolejna porcja najwyższych słów uznania należy się obsłudze restauracji. Co wieczór gdy zjawialiśmy się na kolacji witała nas pani manager lokalu. Pytała Czy kuchnia nam odpowiada, czy mamy jakieś specjalne życzenia i życzyła nam smacznego i tak z każdą parą. Wyobrażacie sobie? Około sto razy każdego wieczora. Chociaż i śniadania i kolacje były serwowane w ramach Szwedzkiego stołu, nam dla bespieczeństwa naszego i innych gości przydzielono obsługę kelnerską. Każdego rana obsługiwała nas Juli młoda Greczynka, która chcąc spędzić z nami jak najwięcej czasu, odwoziła nas windą po posiłku do lobby. Po tygodniu znaliśmy całą jej historię. Podczas kolacji obsługiwała nas Victoria Osoba tak ciepła jak sama Grecja, obdarzona słoniową pamięcią, całe menu każdego dnia w głowie. Nakładała nam porcje wielkie jak jej serce i kiedy przyszliśmy na ostatnią wieczerzę Postawiła nam strzemienne latte od siebie na dobrą drogę.
Muszę przyznać, że Dobroć, ciepło i chęć niesienia pomocy Przez wszystkich pracujących w Tesoro ludzi sprawiały że moje zimne jak polodowcowy głaz serce, niebezpiecznie topniało. Po prostu po ludzku taka bezinteresowna przychylność zwyczajnie mnie wzrusza, zwłaszcza, że na co dzień nie doświadczam jej w nadmiarze.
Wnętrze apartamentu – Piotr na sofie
Tym co ostatecznie nas zdemolowało był niezwykle miły gest, którego cudownymi konsekwencjami mogliśmy się cieszyć ostatniego dnia naszego pobytu. Ponieważ nasza doba hotelowa kończyła się o 11 przed południem a wyjazd zapowiedziano na 20, chcieliśmy dokupić sobie dodatkowe 7 godzin. (godzina 10 euro), recepcjonistka poinformowała nas, że o tym, czy będzie taka możliwość powiedzą nam w przeddzień wyjazdu wieczorem. Niestety okazało się, że nasze dotychczasowe lokum od 12 ma mieć nowych lokatorów. Jednak jak to w Tesoro powiedziano nam, że mamy spokojnie zjeść kolację i niczym się nie martwić bo oni na pewno coś nam zaproponują. Propozycja jaką dostaliśmy po prostu zwaliła nas z nóg. Otrzymaliśmy mianowicie, do dyspozycji na cały dzień dwupoziomowy apartament z jacuzzi i prywatnym basenem. A Ponieważ taki wariant wiązał się z przymusem przenoszenia naszych bagaży i „trudem” związanym z koniecznością zapoznawania się przez nas z nowym lokum, postanowiono w ramach rekompensaty, za” tak wielkie niedogodności”, nie pobierać od nas opłaty za te dodatkowe godziny. Uwierzycie? Ja do dziś nie wierze.
Patio apartamentu – Piotr nad basenem
Jak działa Hotel?
Dzień w Tesoro zaczyna się cicho i powoli. W ciszy poranka słychać tylko toczące się z wolna meleksy i śpiewające na zboczach doliny ranne ptaszki. Goście Rozpoczynają dzień leniwie. Ktoś pozdrawia z balkonu sąsiada, ktoś inny parzy pierwszą tego dnia kawę. Słychać szybkie kroki biegacza i wolne gości udających się na śniadanie. Jest ono serwowane w restauracji z dwiema odkrytymi ścianami. Jedną na przybasenowy taras a drugą na dolinę.
Widok z tarasu na zbocze hotelowej doliny
Kuchnia jest mieszana z tendencją brytyjską. Są omlety, gorące kiełbaski, jajecznica itp. Ale są też dostępne wędliny, sery, jogurty oraz świeże warzywa i owoce. Jeśli chodzi o słodkości to przeważają lekkie croissanty i muffinki oraz mniej lekkie i niewiarygodnie słodkie pączki.
Przy śniadaniu za podstawowe napoje dostępne w bufecie się nie płaci. Chyba, że mamy ochotę na świeżo wyciskany sok lub jakąś wymyślną kawkę.
Po pierwszym posiłku rozpoczyna się wielkie plażowanie, basenowanie i co tam, kto jeszcze sobie życzy. większość gości spędza czas nad basenem, i w przypadku Tesoro nie jestem tym ani trochę zdziwiona, gdyż tam akurat da się i w spokoju popływać i wylegiwać się na leżaku. Zanim wybraliśmy się do Grecji przestrzegano nas, że przez cały boży dzień będziemy słuchać Buzzuki. Nic podobnego Jedyną muzyką jaką słyszeliśmy w trakcie opalania były sączące się cicho z restauracji utwory: stinga, Sade, czy Nory Jones. Goście również szanowali wzajemnie swój spokój. Przez cały pobyt nie usłyszałam nawet raz by komuś zadzwonił telefon, lub by ktokolwiek przez niego rozmawiał. Czasem dało się słyszeć dźwięk przychodzącej sms. Ludzie rozmawiali ze sobą półgłosem a jeśli większe grono miało ochotę na dłuższą pogawędkę udawało się albo do basenu albo do kawiarnianych stoliczków na tarasie. Myślę, że bezpośredni wpływ na taki stan rzeczy, miał fakt, że hotel oferował wszystkie napitki i dania lunchowe w formie odpłatnej. Nie było zatem ryczących wakacyjnymi hitami bud z fastfoodem i przechrzczoną 70 razy ohydną sangrią, których spragnione syfiastej darmochy tłumy trzymałyby się, niczym, przysłowiowy, pijany płotu. Napoje i przekąski były serwowane na stoliczkach przez tzw. poolgirls. a Całe menu lunchowe oferowała restauracja. składały się na nie np. najróżniejsze sałatki, szaszłyki, teksańskie hamburgery i kilka rodzajów włoskich past. Pierwsze rewelacyjne, drugich i trzecich nie próbowałam a czwarte nie smakowały mi nadzwyczajnie.. Zapewne dlatego, że nie za bardzo lubię makarony. Za wszystko co zamawia się poza bufetem oferowanym w trakcie posiłków, można było się rozliczać na dwa sposoby. Po pierwsze kartą na bieżąco. Po drugie podając za każdym razem numer pokoju i opłacając całą sumę podczas wymeldowywania się z hotelu, przy okazji mówimy co uszczknęliśmy z mini baru. My zdecydowaliśmy się na ten drugi sposób, gdyż nie chcieliśmy stale nosić przy sobie karty by gdzieś jej nie zgubić. Jest to też wygodniejsze o tyle, że nie musimy pamiętać o tym by zawsze mieć ją przy sobie. Wszystko w Grecji jest bardzo tanie, więc zachowując jako taki umiar nie musimy się obawiać, że ostateczna suma osiągnie astronomiczne rozmiary.
Popołudniowa pora to z reguły czas przeznaczany na spacery nadmorską promenadą lub przechadzki do skali. Tak dzień sobie mija aż nadchodzi pora kolacji. O ile bufet śniadaniowy jest stosunkowo mało urozmaicony o tyle kolacyjny jest bardzo obszerny i w trakcie tygodnia, żadne z głównych dań się nie powtórzyło. Mocnym jego punktem są zupy w formie kremów. Mają tę zaletę, że ich smaki są ewidentne i nie przyprawiane granulatami a smak naturalnych przypraw czy ziół jest wyraźnie wyczuwalny. Jeśli zupa jest cebulowa to jest cebulowa i już nie pływa w niej marchew czy kartofle. W pomidorowej czujemy mocną nutę bazylii a w typowo greckiej fasolowej dominuje kminek. Jeśli chodzi o mięsa to również jest w czym wybierać. Zawsze był drób, a to kurczak w sosie z pomarańcz a to indycze roladki faszerowane greckim serem. Ponadto np. eskalopki wołowe w sosie z chrzanem, baranina w formie klopsików czy gulaszu, czy wieprzowina zapiekana w szafranie. Jest to podobno potrawa kefalońska i mi ze wszystkich mięs smakowała najbardziej. Jeśli potraficie sobie wyobrazić mięciutkie delikatne płatki mięsa smakujące jak świąteczne pierniczki, zrozumiecie dla czego.
Jako dodatki dostępne były warzywa świeże i na parze, ziemniaki gotowane np. z tymiankiem, frytki i świetny ryż nie za twardy i nie za miękki zawsze gorący i nigdy się nie kleił. Po za tym różne sałatki sery i włoskie pasty. Jeśli chodzi o desery to prym wiodły ciastka z różnymi owocowymi kremami. Suche ciasta z imbirem i cynamonem, lody i kremy typu caramelle i brulle.
wszystkie napoje zamawiane do kolacji te soft i nie, były odpłatne. W trakcie posiłku towarzyszyły nam serwowane na żywo występy muzyczne, Repertuar dość zróżnicowany, od abby przez tinę turner po emi winehouse, ale aranżacje dość monotonne trochę zbyt jazzowe. Po posiłku część gości udawała się do klubu a część zmierzała do swoich domków by w ciszy zapadającej letniej nocy rozkoszować się łagodnym, ciepłym wiaterkiem i posiedzieć na tarasach w romantycznym świetle księżyca i wsłuchać się w kołysanki niestrudzonych cykad.
Więc przyszedł pan doktor…
Żeby nie było aż tak niebiańsko, łyżką dziegciu w beczce naszego Greckiego miodu, okazała się być moja zerowa odporność na wszelkie możliwe infekcje. Nie mam niestety pojęcia dlaczego tak się dzieje, bo ogólnie cieszę się zdrowiem wręcz znakomitym, jednak bardzo często jeśli trafię w duże skupisko ludzi lub przebywam w miejscach użyteczności publicznej, takich jak: sale wykładowe czy pływalnie, moja odporność poddaje się walkowerem.
Tak więc już czwartego dnia obudziłam się z koszmarną infekcją oka. Pieczenie, potoki łez i gargantuiczny katar w ciągu dnia do tego stopnia się nasiliły, iż z wieczora, przyszła pora, na doktora.
W kwestii poradniczej pozwolę sobie zauważyć, że zabranie ze sobą wydrukowanej w całości umowy bardzo ułatwia sprawę. Korzystając z wyjazdu z wliczonym kosztem ubezpieczenia, mamy tam zapisany zarówno numer linii kontaktowej naszego ubezpieczyciela, jak i numer naszej polisy. Ten drugi nie jest w posiadaniu rezydenta, jeśli zatem dolegliwość przydarzy się nam poza godzinami pracy naszego tour operatora, możemy mieć duży problem z jego otrzymaniem. My na szczęście przezornie zabraliśmy wszystkie zbędne, wydawało by się szpargały ze sobą. to też po kontakcie z rezydentem, który uzbroił nas w wiedzę, jak wygląda procedura zorganizowania wizyty lekarskiej, zadanie to nie nastręczyło nam najmniejszych trudności. W przypadku Grecosa wygląda to mniej więcej tak: Dzwonimy na infolinię naszego ubezpieczyciela do Polski. Podajemy nr polisy. Informujemy dokładnie o miejscu pobytu i opisujemy rodzaj i okoliczności naszych dolegliwości. Później wystarczy zaczekać na wizytę. W moim przypadku czekanie trwało pół godziny.
Lekarz był przesympatyczny. Przeprowadził zemną bardzo szczegółowy wywiad,. Dokładnie zbadał mi najpierw zdrowe a potem chore oko i stwierdził, infekcję twardówki. Na dzień następny zalecając „no sea, no sun, no pool.” Kiedy wypisywał mi receptę, zapytałam, gdzie w skali znajdziemy aptekę. Pan doktor Janis z cudownie uprzejmym uśmiechem zapewnił mnie, że o to nie muszę się martwić bo on za chwilkę mi lekarstwa przywiezie. Po 20 minutach, był z powrotem, dostarczył mi leki z paragonem i życzeniami, żeby jak najszybciej mi pomogły. Po kontaktach z polskimi, wiecznie nadętymi i traktującymi pacjenta, niczym przysłowiowe zło konieczne, medykami, była to zaiste cudowna odmiana. Gdybym chociaż raz trafiła u nas na lekarza praktykującego w ramach funduszu i pełniącego swoje obowiązki z takim zaangażowaniem jak doktor Janis, z przyjemnością wróciłabym do korzystania z usług publicznej służby zdrowia. Oczywiście na tym nie zakończyły się moje spotkania z sympatycznym doktorem. Po dwóch dniach, skoro świt zbudził mnie piekielny ból ucha. Każdy kto miał kiedykolwiek, zapalenie ucha wie jak potrafi ono boleć. Zatem nie było na co czekać. Cała sekwencja została powtórzona i po kolejnej wizycie pozostało mi jeszcze lepsze wrażenie i plik paragonów do rozliczenia w NFZ.
Przesądy światło ćmiące
Na koniec, chciałabym rozprawić się, z niezwykle krzywdzącymi, w moim mniemaniu, stereotypami, rozpowszechnionymi, w naszym, „idealnym” społeczeństwie. Przyznam, że dzięki naszym znajomym i rodzinie, jechałam do Grecji zdjęta niemal grozą. Czego to ja się nie nasłuchałam: a to, że W Hotelowych pokojach się nie sprząta _ nasz był sprzątany codziennie i to tak, że nigdzie nie było nawet pyłku kurzu. Wszystkie szklane czy chromowane powierzchnie były glansowane do połysku a naczynia były myte codziennie, bez względu na to, czy ich używaliśmy czy nie. A to, że hordy bezdomnych psów i kotów buszują w pozostawianych wszędzie śmieciach. Przez cały pobyt widziałam jednego psa, który był jak najbardziej domowy. Pilnował willi w sąsiedztwie hotelu. śmiecia nie widziałam ani jednego. Cała droga do Skali była obsadzona po bokach białymi i różowymi oleandrami pomiędzy którymi ustawiona była niezliczona ilość małych śmietników, skutkowało to tym, że na całej promenadzie nie leżał nawet papierek czy patyczek po lodach. Słyszałam też o brudnych plażach, wyposażonych w starą i zniszczoną infrastrukturę. Nie mogę powiedzieć jak to wygląda w całej Grecji. Jednak plaża w pobliżu naszego hotelu była czyściusieńka, wyposażona zarówno w leżaki i parasole jak i w bielusieńkie namiociki.
Co do samej skali to Jest uroczą maleńką mieściną z Wąskimi, pełnymi niewielkich sklepików, zaopatrzonych w kicz typu plastik fantastic ale i wyroby rękodzielnicze czy jubilerskie. Miasteczko jest malownicze, z typowo południową zabudową: niskie przeważnie białe lub piaskowe domki stojące przy wąskich uliczkach. Oczywiście pełno tam tawern i kawiarenek.
Mówiono mi też o rojach os i pszczół na które trzeba bezustannie uważać i o Leniwych grekach, obsługujących turystów z łaską i niechęcią. Nic dosłownie nic z tych przestróg się nie potwierdziło. Jedynym dyskomfortem, Jakiego zaznałam w Grecji, była fala smrodu jaka zalała mnie w samolocie po wejściu na pokład Polskich pasażerów, którym najwyraźniej szkoda było wydać te parę euro na dodatkowe godziny w pokoju, żeby po przebywaniu cały dzień w upale, móc się wykąpać przed czekającą ich podróżą. Jednak to drobiazg. Klima dała radę.
Już na sam koniec miał miejsce jeszcze jeden bardzo miły epizod. z obsługą lotniska w roli głównej. Najpierw w sklepie bezcłowym Mieliśmy dwie asystentki Jedną specjalistkę od uzo i kosmetyków z oliwek. A drugą od słodyczy i win. Greckie słodkości są niemożliwie słodkie i za wyjątkiem chałwy raczej niesmaczne. Zwłaszcza różana legumina, która jest po prostu ohydna. Sama obsługa za to była fantastyczna. Panie dowiedziawszy się, że mamy zamiar kupić winka, najpierw sprzeczały się, które nam polecić a w końcu, nie mogąc osiągnąć kompromisu urządziły nam degustację. Później przyszła pora na udanie się do kontroli bezpieczeństwa, gdzie zobaczyłam jedynego, wysokiego greka i do samolotu gdzie stewa rozwaliła nas, apelując do rodziców małych dzieci by nie przewijali ich na kabinie.
Polecam zarówno korzystanie z usług Grecosa jak i samodzielne wyjazdy do Tesoro Blu. Sama z niecierpliwością czekam na przyszłoroczny urlop. Mam nadzieję, że w tym samym cudownym miejscu.